Giant

Urzędnicy tworzą miasta

|
Projektantami rosnących partii miejskiej zabudowy stają się coraz częściej urzędnicy, a nie architekci – mówi Konrad Matuszewski, znany poznański architekt. – Także w przypadku budynków biurowych, kiedy to właśnie architekt powinien w twórczy sposób decydować o kształcie przestrzeni użytkowej.
Konrad Matuszewski
Konrad Matuszewski

Zdaniem Konrada Matuszewskiego w Polsce, w przeciwieństwie do wielu bogatszych państw Europy, w warstwie określania warunków zabudowy panuje dyktat urzędników oraz nastawionych na oszczędności inwestorów:
KM: Tych ostatnich interesuje tylko , ile da się „wycisnąć z metra”, a nie to, jak ciekawie może wyglądać biurowiec. Tymczasem tworzenie budynku mieszkalnego czy biurowego powinno wynikać z twórczej postawy inwestora, który inspiruje i zachęca architekta, aby ten rozwinął skrzydła wyobraźni. Tak nie jest, a kilka ciekawszych biurowców w Warszawie nie zmienia tego smętnego krajobrazu.
 

Dlaczego tak się dzieje?

Pod wpływem urzędników i inwestorów my, architekci, sami stajemy się „urzędasami”, którzy jedynie sprawdzają, czy zaprojektowany obiekt spełnia wymogi przepisów, których jest zbyt wiele. Urzędnicy dyktują, jak wysoki ma być budynek, jak ma wyglądać elewacja, z czego ma być wykonana, jak ma być wkomponowana w otaczającą zabudowę. Traktują architektów i inwestorów jak dzieci we mgle, które pozostawione same sobie narobią tylko szkód w tkance miasta.
W ten sposób zabija się kreatywność, której większości polskich architektów nie brakuje, co przecież widać na przeróżnych międzynarodowych konkursach. Wygrywają je młodzi, twórczy ludzie, którym potem, z biegiem czasu, wszystkiego się odechciewa. Bo w Polsce panuje lękowy pęd do odtwarzania, zachowywania i utrwalania, przy jednoczesnym lęku przed odważnym kreowania czegoś nowego, odmiennego i zgodnego z duchem czasu. Jest XXI wiek, a na przykład w Poznaniu wciąż nie mamy sprawnie wpisanego w zabudowę dwustumetrowego wieżowca, który zmieniałby nudną, płaską sylwetę miasta. Bo podobno trzeba ją chronić… Przed czym? Jednym z argumentów jest twierdzenie, że tu nigdy takiego wysokościowca nie było. To może jednak w końcu będzie – jeśli znajdą się pieniądze i dobry pomysł.

Skąd się bierze zachowawczość urzędników?

Ze strachu przed odpowiedzialnością, wychylaniem się i dywanikiem u szefa. Nie daj Boże można złamać przepisy. A przecież ludzie, którzy wydają decyzje, sami są z wykształcenia architektami lub urbanistami i kiedyś też coś tworzyli, jednak z powodu lat spędzonych za biurkiem zmienił się punkt widzenia – nie budują miasta, nie są projektantami, lecz oceniają jedynie, czy coś jest zgodne z przepisami, czy nie. A to także wina przepisów, które zabraniają im prowadzenia własnej działalności, pozbawiając aktywności w realnym świecie architektury. To tak, jakby profesorowi ASP zabronić malowania obrazów.

Jak w takim razie stworzyć dobry biurowiec, spełniając oczekiwania inwestora i urzędników?

Ja zawsze zaczynam projektowanie od programu funkcjonalnego, który określa inwestor – ile i jakie pomieszczenia mają się znaleźć w budynku. Następny punkt to wygoda użytkownika, który w wykreowanej przestrzeni spędzać będzie czas. Tu oczywiście pojawia się problem, ponieważ część z nas dobrze czuje się w rozległej przestrzeni typu open space, usianej biurkami, a część zdecydowanie woli zamknąć drzwi do swojego pokoju.
Drugim elementem jest oświetlenie – sztuczne i naturalne –  na które niegdyś trzeba było zwracać baczną uwagę, ponieważ pracownicy wykonywali wiele czynności na papierze, z ołówkiem i suwmiarką w ręku, a źródła światła w porównaniu z dzisiejszymi były takie sobie (na przykład jarzeniówki).
Dziś siedzimy w biurze głównie przed monitorem i o tym też warto pamiętać, projektując biurowiec, a poza tym – i tak obowiązują nas normy. Ostatnim elementem są ciągi komunikacyjne i technologiczne oraz łazienki i toalety. Nie dlatego, że są mniej ważne, ale dlatego, że dzięki dzisiejszym nowoczesnym technologiom można je łatwo modelować i dopasowywać do wyznaczonej przestrzeni.

Współczesny biurowiec to szklana wieża: energooszczędna, zrównoważona ekologicznie, ekonomicznie wentylowana,  inteligentnie zarządzana i sterowana… 

…w której nie można otworzyć okna. To kolejny dyktat, przed którym staje architekt, dyktat speców od oszczędności. Wiem, że się wyłamuję z szeregu, ale uważam, że pasywny budynek może i oszczędza energię, lecz zwykle jest to jakieś dziwadło. Jak może być ładny, skoro na przykład okna od północy muszą być małe, a od południa większe, i w rezultacie proporcje są zachwiane? Rozumiem, że budynek ma być oszczędny, ale nie powinien być projektowany ani przez ekologa, ani przez instalatora, ciepłownika czy księgowego. Bo może i będzie oszczędny, ale czy będzie się w nim przyjemnie i dobrze pracowało?
Poza tym uważam, że są granice oszczędzania. Pogrubienie izolacji termicznej o połowę nie daje 50% oszczędności ciepła, lecz zaledwie 10%.  Możemy to ciepło w budynku przepuścić przez różnego rodzaju odzyskiwacze energii, ale i tak trzeba je wyprodukować.  Ponadto jesteśmy obstawieni różnego rodzaju urządzeniami, które – po pierwsze – kosztują, po drugie – trzeba je obsługiwać, a po trzecie – zużywają się. One nie są perpetuum mobile; na przykład w rekuperatorze po 15 latach eksploatacji przynajmniej połowa elementów wymaga wymiany. Dlatego uważam, że „zielone biurowce” to często przede wszystkim marketingowa próba „wciśnięcia” nowoczesnych technologii.

Jak w takim razie dopasować formę biurowca do jego wnętrza?

Dziś, wbrew pozorom, forma jest rzeczą wtórną, ponieważ łatwo ją wykonać dzięki rozwojowi technologii. Dlatego uważam, że w biurowcu powinna być zachowana równowaga między wyglądem zewnętrznym, funkcją i użytecznością, a różnymi parametrami technicznymi. Niepotrzebna jest też jakaś określona z góry forma – sam przecież widziałem budynek biurowy zakopany w całości w ziemi, ze światłem doprowadzanym świetlikami na trawniku. Może to właśnie pole dla wyobraźni architekta?


0.0
Napisz pierwszy komentarz